piątek, 29 lipca 2011

Odysea kolkowa tom II

Zaczynam wątpić w siebie, a za kilka dni jedziemy na weekend z Zochą nad jezioro. To chyba nie będzie zbyt udany wypad. Zosia ma dni lepsze i gorsze, dobrych brak....minie, to minie potwarzam to sobie jak mantrę ale chyba rozumiecie....nie widzę światełka w tunelu...
Byłyśmy u lekarza, nie dość że zostałam uznana za paranoiczkę z potężną histerią, to jeszcze Zocha usłyszała, że leków na kolkę nie ma i jeszcze tylko 1,5 miesiąca bo po 3 przechodzą!Cierp dziecko i drzyj się!

czwartek, 28 lipca 2011

Kolki

No i stało się!Zawsze czułam że kolki nas nie ominą. Starałam się niewiele jeść, dbać o każdy posiłek żeby był jak nic, jak mgnienie...niestety kolki w natarciu. Każdy dzień to łzy młodej, ryk, wrzask, nie są to tradycyjne kolki, szukałam opcji co to i najbardziej pasuje mi nietlerancja laktozy.
Objawy Zochy:
- ryk po większości posiłków
- prężenie się, gazy
- mało kupek
- spanie w dzień jedynie na rękach, w ogóle Zośka jest noszona ciągle poza nocą bo nie widzi innej opcji (zaczynam wątpić że to wina kolek ale lepiej mi na sercu gdy tak myślę, kto chciałby w domu wyrachowanego szantażystę? lepiej mieć zastrachanego, niewinnego maluszka!)

środa, 27 lipca 2011

Maleńki człowiek rządzi

Takie małe a takie absorbujące, zajmujące, nie ma chwili wytchnienia, sekundy wolnego od myślenia o małym człowieku. Pierwsze dni, tygodnie były idealne, dziecko spało i jadło i jadło i spało. Panikowałam ja myśląc o wszystkich możliwych niebezpieczeństwach dookoła, chorobach, każdy człowiek był potencjalnym intruzem, kaszląca kobieta to nosicielka conajmniej gruźlicy, sprawdzałam temperaturę chyba z 10 razy dziennie, co chwilę ważyłam bo małe, bo chude, bo słabo przybiera....tak minęły pierwsze 4 tygodnie świadomego macieżyństwa.

niedziela, 24 lipca 2011

Powrót do świata ludzi

Wyjście ze szpitala było jak zmiłowanie, jak najwspanialsza chwila w życiu, jak wyjście z więzienia po 25 latach beznadziei. Tak, tak nie przesadzam, tak działają hormony, a w zasadzie ich brak. Laktacja w powijakach, poczucie pustki, troska i samotność, jednocześnie radość, że wreszcie razem wyruszamy do domu. Kupiliśmy mleko bebilon (na wszelki wypadek) miałam jednak nadzieję, że się nie przyda. Podróż samochodem do domu nie była łatwa, szwy bolały na najmniejsze nierówności, Zosia spała...jak zwykle. Po głowie kołatały mi się lęki związane z laktacją. Miałam różne lęki, mleka miałam mało, zbyt mało, wierzyłam jednak że się uda. Całe dnie spędzałam z laktatorem, jak nie z nim to z Zochą przy piersi, tak wyglądały pierwsze dni, tygodnie. Tak wyglądał mój wszechświat. Obok radości i ciężkiej pracy mnóstwo lęków. Pierwszy miesiąc to najgorszy czas. Zosia była cudowna, kochana, wspaniała, słodka i wyrozumiała ale braki w hormonach były faktem. Czułam że się rozpadam na tysiące kawałków, nie miałam ochoty na towarzystwo, odwiedziny, telefony, rozmowy, chciałam siedzieć sam na sam z malutką, w ciszy, być z nią i patrzeć na nią, bez słów, bez zbędnych osób w otoczeniu. Trudno to jednak wyegzekwować więc przez dom przewijały mi się tłumy wycieczek, chcące pomagać, wyręczać, karmić mnie i przewijać małą. Następnym razem na to nie pozwolę. Pierwszy miesiąc to mój miesiąc, nasz miesiąc. Teraz to wiem. Z drugiej strony bałam się być sama, nie wiem o co ten lęk, to po prostu fizjologia.