środa, 18 maja 2011

lilou

Szukałam jakiś czas temu prezentu. Miało to być coś symbolicznego, wyjątkowego. Koleżanka z pracy, obyta w świecie nowinek i trendów rzuciła hasło: "lilou". Oczywiście nie miałam pojęcia co to. Na stronie odkryłam, że to piękne wisiorki, grawerowane dowolnie pismem rodem z podstawówki. Efekt jest super. Nie miałam czasu na internetowe zamówienia więc wybrałam się osobiście do sklepu na Mokotowskiej. To co tam się działo to był istny Sajgon. Ze 20 osób w kolejce, spory wybór i piękne opakowania. Cena tylko troszkę wysoka.
Gdy zaczęłam myśleć jak uczcić przyjście na świat Zochy pomyślałam: lilou. Okazało się jednak, że nie podoba mi się żaden dziewczęcy wzór. Nie zależało mi na grawerze, a raczej na samym wisiorku. Niewiele myśląc otworzyłam przepastną szafkę z koralikami, ozdóbkami, zawieszkami, przejrzałam moje magiczne zasoby, dokładnie przeszperałam internet żeby znaleźć jak się ów sznurek wiąże i postanowiłam zainspirowana, lekko spapugować, dodać coś od siebie i już, mam swoje własne pseudolilou.
Oto i one:

Zochowe lilou

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz