niedziela, 19 czerwca 2011

Panie doktorze Pan się myli


Od początku ciąży, no może nie od samego ale od tego bezpiecznego pułapu, w którym już odlicza się dni do końca, a nie liczy ile minęło miałam już konkretny plan. Poród zaplanowałam sobie naturalny, wyznaczyłam Zosi widełki dat, kiedy łaskawie miałam czas żeby ją na świat zaprosić no i szpital wybrałam, chodziłam do szkoły rodzenia w odpowiednim miejscu no w zasadzie cud miód plan.
W moim życiu zawsze planowałam, wakacje rok wcześniej, zakupy tydzień wcześniej, no a dziecko jak widać....kilka dobrych lat, no to jak mogłabym niezaplanować porodu? oczywiste....
Miałam również kilka planów osobistych: ślub siostry, salon odnowy przed porodem, fryzjer, masaż, spotkania, no i pranie, prasowanie, pakowanie, kupowanie.....ostatnie USG zaplanowano na 15 czerwca. Czułam się wspaniale, biegiem po schodach, choć upał doskwierał. Nie odczuwałam trudów ostatniego miesiąca. Pan doktor, poważnym tonem już chwilę po rozpoczęciu badania powiedział: jest pewien problem. No i zaświeciła mi się mała, malutka czerwona lampka, jaki problem pomyślałam, Zośka zdrowa, a poród za niecały miesiąc, ja w świetnej formie, jaki może być problem?
Po krótkiej, treściwej, zbyt wnikliwej jak na mnie analizie obrazu USG usłyszałam druzgocące: ułożenie miednicowe, nikły poziom wód płodowych, hipotrofia, cesarka, skierowanie do szpitala, leżeć do porodu. Tego się nie spodziewałam. Miałam tyle planów, spotkań, walizka nie spakowana, wszystko rozgrzebane i w proszku, no i przemknęło mi przez ułamek sekundy, co z dzieckiem, czułam jednak że wszystko w porządku więc wróciłam do smędzenia o tych planach jakże ważnych...wyrodna matka...
Wpadłam w popłoch, wróciłam do domu, wzięłam kilka rzeczy tak ww.ale pewna byłam, że w szpitalu mnie wyśmieją i wyślą do domu- myliłam się. Z kiepskim opisem trafiłam na patologię ciąży szpitala, w którym zarzekałam się, że rodzić nie będę, bo fabryka, bo zbyt wielki, no i ta patologia, ten upał i ta nieszczęsna cesarka-ech pomyślałam i jak się później okazało była to pierwsza z codziennych zmian planów zarządzonych przez moją Zochę. Jeszcze w brzuchu zaczęła wdrażać swój szatański plan.
Marzyłam żeby urodzić w Piasecznie. Szpital nowy, czysty, atmosfera domowa, tylko jak pojawił się problem to bezpieczniej było zadekować się na Madalińskiego-wielki moloch, fabryka dzieci, taśmowy przerób ale może i dlatego większa szansa na bezpieczne urodzenie dziecka. Samochód zostawiłam kilometr dalej, przeszłam się spacerem do szpitala, jak idiotka myślałam, że problem zniknie.
W izbie przyjęć szał, każda poważnie chora, ledwo żywa i ja zniechęcona, marząca o pomyłce. 2 godziny później już w piżamie siedziałam na szpitalnym łóżku, w szpitalnej suterenie zastanawiając się jak to możliwe, że mnie tak znakomicie znoszącej ciążę przytrafiło się coś tak nieoczekiwanego??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz